W życiu nie widziałem filmu z taką ilością absurdów. Cała drama rozgrywa się o zboże, które potrzebuje międzygalaktyczny statek. Co oni tam na tym statku Młyn i piekarnie mają? Ze zborza robią sobie mąkę, a potem w piekarni na 5 rano wesoło wypiekają bułeczki? Wioska posiada lewitujace przyczepy ciągnięte prze konie, na które wrzucają zborze cięte tradycyjnymi kosami! Pół filmu jest w zwolnionym tempie, a pierwsza część to durne pipierzenie głupot i sianokosy w wydaniu epickim, piękne, dostojne i wręcz boskie. Na koniec ciężkiego dnia, gdzie wszyscy zapieprzali, Wielka imprezka, tance i chlanie... Samej walki wieśniaków z armią nie będę komentować, bo szkoda słów. Wielkie, drogie i bezsensowne gówno. Ale czego można było się spodziewać po Netflixie...
Może to będzie jakaś reklama sprzętu rolniczego :) Ale trzeba przyznać, że te sianokosy ładnie pokazali. U nas ani w Nocach i dniach, ani w Nad Niemnem tak ładnie to nie wyglądało, a niby kraj rolniczy.